Oglądam telewizję. Nie lubię jej aż tak bardzo, ale oglądam. Niestety, ze względu na przymusową izolację, oglądam ją częściej. Przeglądam również Internet. Robię to z różnych powodów. Ostatnio ze względu na ciekawość wywołaną przez analizę zjawisk, które pojawiają się w okresie pandemii. Ogólnie rzecz ujmując, przeglądam Internet poszukiwaniu sygnałów zmian.
Korzystanie z tych dwóch mediów sprawiło, że pojawiło się u mnie dość jednoznaczne przekonanie, że oba rodzaje mediów tworzą i opisują dwa różne światy. Internet w moim mniemaniu, to przedłużenie tej zwykłej, analogowej rzeczywistości, przestrzeń przebywania ludzi funkcjonujących w codzienności, cieszących się nią i zagospodarowujących ją na swój sposób. To w sumie ta sama rzeczywistość, tyle, że lżejsza o ciężar wszystkiego tego, co materialne. Musze przyznać, że sposób zorganizowania przestrzeni nawet mi się podoba.
Co innego telewizja. Zauważyłem, że tworzy ona świat jakby „na siłę”. Świat naznaczony aksjologią grup tradycyjnie uprzywilejowanych (tradycyjnie, czyli ze względu na miejsce, które zajmują w tym świecie), którzy uważają, że ich wizja rzeczywistości powinna być dzielona przez resztę społeczeństwa. Dotyczy to zarówno właścicieli telewizji, ja też gości, których zapraszają (zazwyczaj każda telewizja ma własny spersonalizowany zestaw gadających głów, którzy zazwyczaj karnie reprezentują wizję właścicielską, i nawet jeśli wymknie się im coś „nie po linii” szybko znajdują jakąś zgrabną formułkę ekspiacyjną)
Niestety w świecie tym dominują politycy. Dla nich media tradycyjne stanowią naturalny „wybieg”, przestrzeń, w której bez żadnych przeszkód mogą dzielić się tworami swojej niezbyt bogatej wyobraźni. Dla polityków telewizja to ekosystem, w którym nie mają oni naturalnego wroga, nie ma w nich też żadnego drapieżnika, który zapoluje na każdą wypowiadaną przez nich bzdurę i nie pożre jej razem z jej twórcą. Telewizja dla polityków to rajski wodopój, z którego mogą korzystać o każdej porze dnia.
Mam świadomość, że wizja dwóch światów medialnych to uproszczenie. Wiem, że to ja wybieram przestrzenie, w których się poruszam i treści, które do mnie docierają. Żyję w bańce informacyjnej, ale wiem, że w niej żyję …. I bardzo mi się podoba życie z tą wiedzą … i o tym właśnie jest ten post. Funkcjonowanie w bańce informacyjnej jest możliwością doświadczania spokoju, zapewnianiem sobie intelektualnego komfortu bycia u siebie. Życie w bańce jest świadectwem na to, że posiadam wybór, dysponuję zdolnością tworzenia i zagospodarowywania przestrzeni, do której mogę przyjąć każdego, kto mi odpowiada oraz wyrzucić każdego, kto mnie irytuje. Bańka jest ok.
Ten wpis ma jeszcze jeden kontekst. Chodzi w nim również o wspomnianych już polityków. Izolacja stworzyła nową kategorię, którą określono mianem „social distancing” (społeczny dystans). Nie wchodząc w zasadność terminu, chciałem zaproponować inny termin, który też wiąże się w sposób bezpośredni z okresem przymusowej kwarantanny. Moja propozycja to „political distancing” (dystans polityczny). Propozycja bierze się stąd, że we wspomnianym okresie w obu rodzajach mediów polityków było mniej (przynajmniej na początku). Jeśli się pojawiali, można było zaszyć się w czeluściach internetowej banieczki, do której nie mieli oni żadnego dostępu.
Ich brak uświadomił mi jedną, być może banalną rzecz. Ja ich nie potrzebuję. Nie potrzebuję ich, ponieważ oni nie reprezentują mnie we właściwy sposób, ponieważ czuję wstyd i zażenowanie, kiedy ich oglądam i słucham, ponieważ nie mówią o moim świecie i moich wartościach. Nie potrzebuję ich również, bo są nieinteresujący, bo są infantylni, bo się nadymają i nie widzą tego, że od nadymania deformują się ich twarze. Nie potrzebuje ich, ponieważ nie potrafią zaspokajać moich potrzeb i aspiracji. Ostatecznie, nie potrzebuję ich, ponieważ w Internecie zobaczyłem wiele sygnałów, które uświadomiły mi, że spora część z nas potrafi się zorganizować i samozarządzać.
Nie potrzebuję ich z jeszcze jednego powodu, który niezwykle trafnie ujął Albert Einstein: „Gdy ludziom przychodzi żyć w czasach rozchwianych, pełnych napięć i zamętu, nie tylko sami stają się niezrównoważeni, ale i mogą zacząć podążać za niezrównoważonym przywódcą”.
Potrzebuje za to „political distancing”, dystansu politycznego, który pozwala mi stwierdzić, prawdopodobnie parafrazując przy okazji Sokratesa, że wielu jest polityków, których nie potrzebuję.