Ostatnio sporo czytam o przyszłości uniwersytetu. Rozmawiam też o niej z osobami w różny sposób związanymi ze szkolnictwem wyższym. Gdybym na podstawie sygnałów, które otrzymuję miał sformułować jakiś ogólny pogląd o możliwej przyszłości uniwersytetu i uniwersyteckości, nie byłby on optymistyczny. Uniwersytety doznają czegoś, co można określić mianem sprzężenia niezwrotnego. Sygnały wyjściowe nie oddziałują w sposób właściwy na sygnały wejściowe, skutkiem czego uniwersytety nie potrafią odczytywać informacji o własnym działaniu.
Myślenie projektowe uczy, że aby skutecznie działać (przez „skutecznie” rozumiem osiąganie założonych celów) należy nauczyć się odczytywać konteksty funkcjonowania. Analiza trendów pokazuje zaś, że kontekst ten wypełniony jest przede wszystkim przez megatrendy, trendy i mikrotrendy, które w bliższej lub dalszej przyszłości będą wpływać nie tylko na myślenie ludzi, ale również na ich działanie. Nie mogę się przeć wrażeniu, że władający uniwersytetami nie ”czytają” trendów, a w związku z tym mają spory problem ze zrozumieniem zmian, które zachodzą w ich otoczeniu.
Jakie trendy najbardziej oddziałująca szkolnictwo wyższe? Poza rozwojem technologii i idei smart, która pozwala „mądrze” zarządzać procesami, wskazałbym ideę „wiedzy rozproszonej”, która ze współczesnych ludzi chcących zdobywać wiedzę czyni poznawczych nomadów, podążających za wiedzą interesującą, użyteczną i ważną z określonej, często subiektywnej perspektywy. Wiedza rozproszona to spore zagrożenie dla uniwersytetów, to wiedza funkcjonująca poza formalnymi strukturami instytucji edukacyjnych. Często ciekawiej prezentowana i bardziej dostosowana do realiów współczesnego świata. Ważnym trendem jest również lokalność, która stanowi dążenie do powiązania tego, co ważne z kontekstem lokalnym i lokalnymi potrzebami. Coraz częściej widzi się próby przedefiniowania tego, co globalne i tłumaczenia tego na język małych wspólnot, zanurzonych w regionalnym kontekście potrzeb i wartości.
Wskazując najważniejsze trendy należy również wspomnieć o idei X-a-a-S (everything is a service), która zmienia nasze podejście do rozumienia wszystkich usług (również tych edukacyjnych). Zgodnie z tym trendem student nie jest już tylko ”uczniem”, ale staje się stroną umowy edukacyjnej, „użytkownikiem” który oczekuje właściwie przygotowanej i zrealizowanej usługi (szanowni wykładowcy, to nie student jest dla was, tylko wy jesteście da studenta – im szybciej to zrozumiecie, tym mniej będziecie się dziwić głośno wyrażanymi oczekiwaniami wobec edukacji i waszych zachowań, ale też widocznym odpływem studentów z uniwersytetów).
Na koniec ostatni trend, nie ukrywam, że według mnie najważniejszy. Mowa o dążeniu do naprawienia negatywnych konsekwencji Antropocenu, a więc przywracaniu równowagi klimatycznej. Jeśli uniwersytety nie zrozumieją, że wyzwanie to jest kluczowe również dla ich funkcjonowania, unikną być może śmieszności, która polega na szastaniu określeniem „Green” w sytuacji bezmyślnego marnowania zasobów i braku edukacji pro środowiskowej (oczywiście zajęcia z etykiety są ważniejsze, niż edukacja choćby w duchu „zero waste”).
Nie wiem czy uniwersytety się zmienią. Wątpię, ponieważ przetrwanie uniwersytetów zależy od zmiany sposobu myślenia wszystkich, którzy uczestniczą w systemie szkolnictwa wyższego. Tego nie da się zrobić. Problemów, jak zauważył Albert Einstein, nie da się rozwiązać tymi samymi metodami, które doprowadziły do ich powstania. Uniwersytetu nie wyprowadzą z kryzysu ci, którzy do niego doprowadzili. Zostaje jedynie wyobrażać sobie, jak mógłby wyglądać współczesny uniwersytet. Ja chciałbym, żeby był on modułowy (interdyscyplinarny i mobilny), lokalny (immersyjny, zanurzony w lokalnym kontekście i powiązany z potrzebami regionu) oraz kierujący się ideą „challenge-driven education” (skoncentrowany na najważniejszych wyzwaniach stojących przed ludzkością).